piątek, 27 września 2013

Ciekawsza lekcja historii - "Sierpniowe niebo. 63 dni chwały"

            Jak opowiedzieć obrazem o Powstaniu Warszawskim tak, aby wbić w kinowe fotele stroniącą od historii młodzież? Na to pytanie odpowiada Ireneusz Dobrowolski w swoim najnowszym filmie fabularnym, pt. „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały”.
            Szczerze mówiąc, obawiałam się, że oto mamy jeszcze jeden album z archiwalnymi zdjęciami i nagraniami, wzbogacony o recytowanie podręcznika do historii w tle. Albo – co gorsza – następną produkcję wykorzystującą historyczne tło do zatuszowania beznadziejności głównych wątków czy popisania się technologią 3D (jak choćby „1920 Bitwa Warszawska”). Jestem jednak mile zaskoczona.
            Dzień, który mógłby być dniem wczorajszym, dzisiejszym czy jutrzejszym. Ruiny przedwojennej kamienicy. Budowlańcy odnajdują w nich ludzkie szczątki, biało-czerwoną opaskę i… książkę, która okazuje się być  pamiętnikiem z czasów Powstania Warszawskiego. Znalezisko staje się ramą opowieści o siedemnastoletniej sanitariuszce Basi – pełnej młodzieńczego entuzjazmu, zakochanej, gotowej walczyć za ojczyznę. Jednak cały film jest przeplatanką jeszcze kilku innych wątków. Mamy postacie takie jak ukrywający się, tajemniczy staruszek (w czasie Powstania) czy bezwzględnych inwestorów, chcących – dla dobra swoich interesów – za wszelką cenę zataić odnalezienie „pamiątek” po wojnie (wątek dotyczący współczesności). Pojawiają się też chwytające za serce, autentyczne ujęcia z Powstania oraz… raperzy z Hemp Gru, stojący na straży historycznej prawdy.
            Film spotkał się w Internecie z wieloma krytycznymi opiniami. Ich autorzy zarzucają chaotyczność i banalność. Nie potrafię się z tym zgodzić. Co do „chaotyczności”, jest ona raczej zaletą – dzięki przeplatanym ujęciom widz się nie nudzi i cały czas uważnie śledzi, co dzieje się na ekranie; płyniemy z nurtem historii Basi i jej przyjaciół oraz warszawskiego inżyniera, robiąc przystanki dzięki czarno-białym, starym obrazom i raperom. Banalność? A po co serwować ludziom ciężkostrawną porcję głębokich refleksji? „Sierpniowe niebo” to idealny przykład na to, że coś prostego w oryginalnym opakowaniu staje się bardzo atrakcyjne.  

            Uważam, że film zasługuje na pozytywną ocenę. Ogromny plus przede wszystkim za to, że jest on bardzo ciekawą, wymowną lekcją historii dla młodych Polaków. O ile podczas szkolnych zajęć uczniowie jednym uchem wpuszczają, a drugim wypuszczają słowa nauczyciela, o tyle z tych 75 minut spędzonych w kinie mogą wynieść naprawdę wiele. Najlepszym tego dowodem są brawa, które rozległy się po zakończonej projekcji.