Jak opowiedzieć obrazem
o Powstaniu Warszawskim tak, aby wbić w kinowe fotele stroniącą od historii
młodzież? Na to pytanie odpowiada Ireneusz Dobrowolski w swoim najnowszym
filmie fabularnym, pt. „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały”.
Szczerze mówiąc, obawiałam się, że oto mamy jeszcze jeden
album z archiwalnymi zdjęciami i nagraniami, wzbogacony o recytowanie
podręcznika do historii w tle. Albo – co gorsza – następną produkcję
wykorzystującą historyczne tło do zatuszowania beznadziejności głównych wątków
czy popisania się technologią 3D (jak choćby „1920 Bitwa Warszawska”). Jestem
jednak mile zaskoczona.
Dzień, który mógłby być dniem wczorajszym, dzisiejszym
czy jutrzejszym. Ruiny przedwojennej kamienicy. Budowlańcy odnajdują w nich
ludzkie szczątki, biało-czerwoną opaskę i… książkę, która okazuje się być pamiętnikiem z czasów Powstania Warszawskiego.
Znalezisko staje się ramą opowieści o siedemnastoletniej sanitariuszce Basi –
pełnej młodzieńczego entuzjazmu, zakochanej, gotowej walczyć za ojczyznę.
Jednak cały film jest przeplatanką jeszcze kilku innych wątków. Mamy postacie
takie jak ukrywający się, tajemniczy staruszek (w czasie Powstania) czy
bezwzględnych inwestorów, chcących – dla dobra swoich interesów – za wszelką
cenę zataić odnalezienie „pamiątek” po wojnie (wątek dotyczący współczesności).
Pojawiają się też chwytające za serce, autentyczne ujęcia z Powstania oraz…
raperzy z Hemp Gru, stojący na straży historycznej prawdy.
Film spotkał się w Internecie z wieloma krytycznymi
opiniami. Ich autorzy zarzucają chaotyczność i banalność. Nie potrafię się z
tym zgodzić. Co do „chaotyczności”, jest ona raczej zaletą – dzięki przeplatanym
ujęciom widz się nie nudzi i cały czas uważnie śledzi, co dzieje się na
ekranie; płyniemy z nurtem historii Basi i jej przyjaciół oraz warszawskiego
inżyniera, robiąc przystanki dzięki czarno-białym, starym obrazom i raperom.
Banalność? A po co serwować ludziom ciężkostrawną porcję głębokich refleksji?
„Sierpniowe niebo” to idealny przykład na to, że coś prostego w oryginalnym
opakowaniu staje się bardzo atrakcyjne.
Uważam, że film zasługuje na pozytywną ocenę. Ogromny
plus przede wszystkim za to, że jest on bardzo ciekawą, wymowną lekcją historii
dla młodych Polaków. O ile podczas szkolnych zajęć uczniowie jednym uchem
wpuszczają, a drugim wypuszczają słowa nauczyciela, o tyle z tych 75 minut
spędzonych w kinie mogą wynieść naprawdę wiele. Najlepszym tego dowodem są
brawa, które rozległy się po zakończonej projekcji.