piątek, 21 września 2012

Recenzja "Zakochanych w Rzymie"

Tyle się dzieje, a ja nie mam czasu na codzienne blogowanie i raczej mieć go nie będę....
W tej sytuacji pozostaje mi to jakoś rekompensować tym, że raz na jakiś czas będę zamieszczać swoje recenzje, itp. No bo jestem w klasie lingwistyczno-dziennikarskiej i piszę tak czy siak.
 
Dzisiaj recenzja najnowszego filmu Woody`ego Allena "Zakochani w Rzymie", który ostatnio miałam okazję obejrzeć w kinie, w ramach członkostwa w Szkolnym Klubie Filmowym.
Miłego czytania.
 
Allenowski humor z włoskim posmakiem
 
            Po filmowych podróżach do Londynu („Scoop" i „Wszystko Gra”), Barcelony („Vicky Christina Barcelona”) i Paryża („O północy w Paryżu”) Woody Allen zabiera nas na ulice wiecznego miasta… W nowej komedii, pt. „Zakochani w Rzymie” przedstawia cztery różne historie, ilustrujące interakcje mieszkańców Rzymu z Amerykanami. Umiejscowienie bohaterów w mieście ociekającym humorem i temperamentem okazało się strzałem w dziesiątkę – Allen udowodnił, że jego wypaczenie twórcze jest bzdurą i że nadal potrafi pokazać na dużym ekranie tego Woody`ego, w którym zakochał się świat kina.

            W „O północy w Paryżu” mieliśmy zaserwowaną jedną historię, za to świetnie pociągniętą – na tyle świetnie, by zasłużyć na Oscara. Tym razem historie są cztery, a ich fragmenty przeplatają się ze sobą nawzajem. Czy ten pomysł był trafiony? Niekoniecznie… Mimo że każdy wątek jest na swój sposób wyjątkowy i opowiada o czymś innym, to po jakimś czasie można mieć w głowie mętlik, a sam dowcip zawarty we wszystkich czterech historiach staje się nudny i przestaje śmieszyć. Nie wszyscy odbiorcy są w stanie nadążyć za tym szalonym humorem.

            Tę nie do końca udaną koncepcję wymieszania wątków Allen rekompensuje dwoma rzeczami – magią wiecznego miasta oraz znakomitą obsadą. Co do tej pierwszej, bardzo dobrym tłem i właściwie to podstawą „Zakochanych w Rzymie” jest właśnie wieczne miasto – widoki na jego ulicach zmiękczają widza i wprawiają go w rozmarzenie. W parze z ukazaną cudowną architekturą idzie muzyka, słodząca uszy nastrojem włoskiego amore; we wstępie słyszymy Nel Blu Dipinto Di Blu (Volare) – coś, co, zdaje się, znają wszyscy i dzięki czemu wszyscy wypływają na wody romantycznej, włoskiej magii.

            Jeśli chodzi o obsadę, to ja dzięki niej mogę Woody` emu wybaczyć nawet to, że momentami nie byłam w stanie iść ramię w ramię z tym wariactwem przeplatanych wątków… Trudno byłoby mi powiedzieć, którą rolę uważam za najlepszą, a którą za najgorszą – wszystkie urzekły mnie tak samo. Allen wiedział, co robi, kiedy Jesse`go Eisenberg`a uczynił neurotycznym Jack`iem, Ellen Page czarującą manipulantką, Roberto Benigni` ego przeciętnym przedstawicielem klasy średniej, który z dnia na dzień zostaje słynnym celebrytą, a Aleca Baldwin`a doradcą w sprawach sercowych niestałego w uczuciach Jacka. Nie można nie wspomnieć o Penelope Cruz, która świetnie wcieliła się w postać luksusowej prostytutki. Oczywiście wisienką na torcie jest sam Woody Allen jako filmowy Jerry. Gra emerytowanego desperata, nie potrafiącego pogodzić się z tym, że nie czekają go już żadne wielkie sukcesy, przychodzi mu z zadziwiającą łatwością i emanującą prawdą, bo przecież jest to reżyser we własnej osobie… Woody skończy w tym roku 77 lat, a mimo to nie sygnalizuje zakończenia swoich filmowych wojaży. Ba, zapowiada kolejne plany w swej karierze i widocznie nie w głowie mu emerytura, kominek i ciepłe kapcie. To szczere utożsamienie z wykreowanym przez siebie bohaterem sprawia, że widzowie pokochali filmowego Jerry`ego i jego sarkastyczny wizerunek – który jest przecież także wizerunkiem Allena.

            Trudno polecić lub odradzić obejrzenie „Zakochanych w Rzymie”. Stali konsumenci allenowskich produkcji mogą powiedzieć, że nowy film reżysera to tylko odgrzewane kotlety, a wprowadzenie bohaterów do wiecznego miasta to jedynie przykrywka monotonnego schematu podobnych do siebie wątków. Jednak wielu miłośników tego zwariowanego humoru chętnie skosztuje po raz kolejny uczuć i dowcipu w mistrzowskim opakowaniu – tym razem z włoskim posmakiem.  I oczywiście ci, którzy dotychczas nie mieli okazji bliżej poznać istoty geniuszu Woody`ego, powinni pokusić się o rozpoczęcie przygody z jego produkcjami. Zdaje się, że Rzym jest idealnym miejscem na pierwsze spotkanie z tym fenomenalnym twórcą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz