Tyle się dzieje, a ja nie mam czasu na codzienne blogowanie i raczej mieć go nie będę....
W tej sytuacji pozostaje mi to jakoś rekompensować tym, że raz na jakiś czas będę zamieszczać swoje recenzje, itp. No bo jestem w klasie lingwistyczno-dziennikarskiej i piszę tak czy siak.
Dzisiaj recenzja najnowszego filmu Woody`ego Allena "Zakochani w Rzymie", który ostatnio miałam okazję obejrzeć w kinie, w ramach członkostwa w Szkolnym Klubie Filmowym.
Miłego czytania.
Allenowski
humor z włoskim posmakiem
Po filmowych podróżach do Londynu („Scoop"
i „Wszystko Gra”), Barcelony („Vicky Christina
Barcelona”) i Paryża („O północy w Paryżu”) Woody Allen zabiera nas na ulice wiecznego
miasta… W nowej komedii, pt. „Zakochani w Rzymie” przedstawia cztery różne
historie, ilustrujące interakcje mieszkańców Rzymu z Amerykanami. Umiejscowienie
bohaterów w mieście ociekającym humorem i temperamentem okazało się strzałem w
dziesiątkę – Allen udowodnił, że jego wypaczenie twórcze jest bzdurą i że nadal
potrafi pokazać na dużym ekranie tego Woody`ego, w którym zakochał się świat
kina.
W „O północy w Paryżu” mieliśmy
zaserwowaną jedną historię, za to świetnie pociągniętą – na tyle świetnie, by zasłużyć
na Oscara. Tym razem historie są cztery, a ich fragmenty przeplatają się ze
sobą nawzajem. Czy ten pomysł był trafiony? Niekoniecznie… Mimo że każdy wątek
jest na swój sposób wyjątkowy i opowiada o czymś innym, to po jakimś czasie
można mieć w głowie mętlik, a sam dowcip zawarty we wszystkich czterech
historiach staje się nudny i przestaje śmieszyć. Nie wszyscy odbiorcy są w
stanie nadążyć za tym szalonym humorem.
Tę nie do końca udaną koncepcję
wymieszania wątków Allen rekompensuje dwoma rzeczami – magią wiecznego miasta
oraz znakomitą obsadą. Co do tej pierwszej, bardzo dobrym tłem i właściwie to
podstawą „Zakochanych w Rzymie” jest właśnie wieczne miasto – widoki na jego
ulicach zmiękczają widza i wprawiają go w rozmarzenie. W parze z ukazaną
cudowną architekturą idzie muzyka, słodząca uszy nastrojem włoskiego amore; we wstępie słyszymy Nel Blu Dipinto Di Blu (Volare) – coś, co, zdaje się, znają wszyscy i dzięki czemu wszyscy
wypływają na wody romantycznej, włoskiej magii.
Jeśli chodzi o
obsadę, to ja dzięki niej mogę Woody` emu wybaczyć nawet to, że momentami nie
byłam w stanie iść ramię w ramię z tym wariactwem przeplatanych wątków… Trudno
byłoby mi powiedzieć, którą rolę uważam za najlepszą, a którą za najgorszą –
wszystkie urzekły mnie tak samo. Allen wiedział, co robi, kiedy Jesse`go
Eisenberg`a uczynił neurotycznym Jack`iem, Ellen Page czarującą manipulantką,
Roberto Benigni` ego przeciętnym przedstawicielem klasy średniej, który z dnia
na dzień zostaje słynnym celebrytą, a Aleca Baldwin`a doradcą w sprawach
sercowych niestałego w uczuciach Jacka. Nie można nie wspomnieć o Penelope
Cruz, która świetnie wcieliła się w postać luksusowej prostytutki. Oczywiście
wisienką na torcie jest sam Woody Allen jako filmowy Jerry. Gra emerytowanego
desperata, nie potrafiącego pogodzić się z tym, że nie czekają go już żadne
wielkie sukcesy, przychodzi mu z zadziwiającą łatwością i emanującą prawdą, bo
przecież jest to reżyser we własnej osobie… Woody skończy w tym roku 77 lat, a
mimo to nie sygnalizuje zakończenia swoich filmowych wojaży. Ba, zapowiada
kolejne plany w swej karierze i widocznie nie w głowie mu emerytura, kominek i
ciepłe kapcie. To szczere utożsamienie z wykreowanym przez siebie bohaterem
sprawia, że widzowie pokochali filmowego Jerry`ego i jego sarkastyczny
wizerunek – który jest przecież także wizerunkiem Allena.
Trudno polecić
lub odradzić obejrzenie „Zakochanych w Rzymie”. Stali konsumenci allenowskich
produkcji mogą powiedzieć, że nowy film reżysera to tylko odgrzewane kotlety, a
wprowadzenie bohaterów do wiecznego miasta to jedynie przykrywka monotonnego
schematu podobnych do siebie wątków. Jednak wielu miłośników tego zwariowanego
humoru chętnie skosztuje po raz kolejny uczuć i dowcipu w mistrzowskim opakowaniu
– tym razem z włoskim posmakiem. I
oczywiście ci, którzy dotychczas nie mieli okazji bliżej poznać istoty geniuszu
Woody`ego, powinni pokusić się o rozpoczęcie przygody z jego produkcjami. Zdaje
się, że Rzym jest idealnym miejscem na pierwsze spotkanie z tym fenomenalnym
twórcą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz