poniedziałek, 25 czerwca 2012

Na rozładowanie emocji

                Dzisiaj, na rozładowanie emocji wywołanych przez to, że dotychczas podejmowałam hmm… kontrowersyjne tematy, napiszę o pewnym poradniku dla właścicieli psów, który znalazłam na swojej półce. Uważam, że książka ta z wielu względów jest warta uwagi, chociaż przyznam szczerze, że na początku i mnie nie zainteresowała. Ale po kolei…

Tytuł: Poradnik opiekuna PIES

Autor: Graham Meadows, Elsa Flint

Wydawnictwo: RM

Rok: 2004

                Zakupu tejże książki w ogóle nie planowałam – wygrałam ją w konkursie portalu Psy.pl, i tak dołączyła do mojej domowej biblioteczki. Tytuł niewiele mówi, więc na dobrą sprawę nie miałam bladego pojęcia, co można w tym poradniku znaleźć. A co można znaleźć? – wszystko. Naprawdę, wszystko. Mamy mądrze zrobiony podział na poszczególne zagadnienia:

·         Psy i ludzie
Tutaj poznajemy historię psa od kolebki, czyli cały proces udomowienia tego zwierzęcia. Podoba mi się, że w tekst nie zostały wplecione zbędne naukowe terminy, których czytelnik być może nigdy nie słyszał – ot, taka sobie opowieść o tym, jak to kiedyś skrzyżowały się szlaki nasze i psów. Nie zabrakło informacji o kształtowaniu się ras. Pojawiają się także wyjaśnienia terminów związanych z rasami i związkami kynologicznymi, przedstawienie korzyści płynących z posiadania psa oraz przyczyn zaburzeń w stosunkach człowiek – pies.

·         Pies w domu
Ten rozdział jest moim ulubionym w książce. Jest to odpowiedź na apel niedoświadczonego psiarza w stylu „Ratunku, mam nowego domownika!”. Mało tego – co mi się szalenie podoba – mamy przejrzyście opisane, czym powinniśmy się kierować, wybierając psa. Autorzy stawiają czytelnikowi pytania, na które ten sam może sobie odpowiedzieć i w ten sposób podjąć właściwą decyzję. Bez zbędnych sentymentów ukazano różne ewentualności – rasowy czy kundelek? szczenię czy dorosły pies? ze schroniska czy z hodowli? Kolejna fajna sprawa to – jak ja to nazwałam – przykazania hodowcy i właściciela oraz cechy (fizyczne i psychiczne) szczenięcia jako odpowiedniego kandydata na nowego przyjaciela.

·         Opieka nad psem
Czyli innymi słowy – instrukcja obsługi psa, który już u nas zamieszkał. Wszystko, czego szukacie – najpierw o opiece nad szczenięciem, o jego zachowaniu i kilka słów o socjalizacji. Mamy też parę zdań na temat zabiegów sterylizacji i kastracji oraz trochę więcej niż kilka o podróżowaniu z psem.

·         Żywienie
Rozdział, w którym dowiecie się wszystkiego o tym, co pies jeść powinien, a czego nie. Dowiadujemy się, od czego zależą różne typy żywienia. Podoba mi się tabelka, gdzie przejrzyście podano zalecane proporcje składników odżywczych dla psa. Jeszcze jedna świetna rzecz – konkretny opis dobrych i złych stron pokarmów przygotowywanych w domu i  gotowych karm. Przeczytamy tu również,  jakie składniki powinna zawierać podstawowa dieta zwierzęcia. Następnie opis rzeczy najważniejszych o zatruciach, o ich objawach i o pierwszej pomocy w przypadku ich wystąpienia.

·         Zachowanie psa
Tę część podsumowałabym jednym, krótkim zdaniem: „Pies to nie człowiek”. Podoba mi się, że obiektywnie przedstawiono system społeczny psów oraz opisano podstawowe zasady relacji pies – człowiek. Późniejsze zagadnienia odnoszą się do roli poszczególnych zmysłów w świecie psa.

·         Szkolenie psa
Tutaj mamy genialną wręcz alternatywę opasłych ksiąg o szkoleniu, które zdesperowani właściciele czytają od niechcenia, a i tak do niczego to nie prowadzi. W dwunastu stronach zawarto podstawowe informacje o tym, jak powinniśmy wychowywać naszego czworonoga. Mamy świetne (mimo iż bardzo krótkie) instrukcje – jak nauczyć psa poszczególnych komend, które każdy pupil znać powinien. W następnej części możemy dowiedzieć się bardziej szczegółowo o zachowaniu niż w poprzednim rozdziale. Pojawiają się porady, czy i jak karać psa za niewłaściwe zachowanie oraz opisy pomocy szkoleniowych (akcesoriów spacerowych). Jest też kilka słów o szkoleniu psa dorosłego, o stróżowaniu, o relacjach zwierząt z małymi dziećmi.

·         Problemy z zachowaniem psów
Opisy wszystkich kłopotów, jakie mają opiekunowie ze swoimi pupilami. Oprócz tych opisów pojawiają się porady, jak owe problemy rozwiązywać. Podobają mi się zalecenia, jak zmniejszyć ryzyko wystąpienia agresji u psa oraz obrazki ukazujące poszczególne fazy zachowania agresywnego.

·         Zdrowie psa
Na początku kilka słów o weterynarii i lecznicach. A potem wszystko o chorobach zakaźnych, szczepieniach, odporności, pasożytach i ich cyklach rozwojowych. Jestem mile zaskoczona, że tematowi pcheł – który w wielu poradnikach bywa ograniczony do minimum, a który jest ważną sprawą – poświęcono mnóstwo uwagi. Sporo jest też o kleszczach, natomiast mniej o pasożytach pojawiających się rzadziej (moim zdaniem mądrze to rozłożono). Na koniec rozdziału mamy informacje o podstawowym wyposażeniu apteczki pomocnej w nagłym wypadku.

·         Kontrola zdrowotna
Podpowiedzi, jak rozpoznać chorobę u psa – przede wszystkim to bardzo przydatna rzecz. W drugiej części pojawia się mnóstwo tabel obrazujących objawy, przyczyny i postępowanie w razie schorzeń uszu, jamy ustnej i przełyku, żołądka, jelit, oczu, wątroby, śledziony, trzustki, układu nerwowego, układu kostnego, stawów i mięśni, skóry, układu moczowego, układu krążenia, układu oddechowego, układu rozrodczego suk i samców.

·         Starość
Ten rozdział poświęcony jest psim emerytom. Myślę, że to coś dla każdego opiekuna, bo każdy pies się kiedyś zestarzeje. Tutaj poznajemy objawy starości oraz podstawy opieki nad starzejącym się zwierzakiem. Nie brakuje również porad, jak uporać się ze śmiercią psa i kiedy podjąć decyzję o ewentualnym uśpieniu.

·         Rozród i hodowla psów
Wbrew temu, co mógłby sugerować tytuł rozdziału, nie uważam, żeby był on adresowany wyłącznie do psiarzy interesujących się hodowlą… Amator znajdzie tutaj cenne informacje, choćby pomagające zrozumieć cykl płciowy suki czy podpowiadające, jak opiekować się suką, która zaszła w niechcianą ciążę. Znajdziemy tutaj również graficzne wskazówki, jak pomóc suczce przy porodzie, jeżeli zajdzie taka potrzeba – takie minimum wiedzy powinniśmy posiadać. Następnie przeczytamy nieco o odchowie szczeniąt i ich rozwoju socjalnym.

·         Wybór rasy
Na zakończenie autorzy podrążyli bardziej temat poruszony po części w rozdziale drugim. Tutaj dowiemy się dokładniej o konsekwencjach złego doboru rasy. Na kolejnej stronie znajdziemy tabelkę, w której wymieniono przykładowe rasy psów rodzinnych i psów stróżujących, psów mało aktywnych i bardzo aktywnych. Jednak ta tabelka nie do końca mnie przekonuje, bo często takie dokładne i bezwzględne grupowanie ras nie sprawdza się w praktyce. Przykładowo małżeństwo kupuje dalmatyńczyka wymienionego w tabeli jako „dobry pies rodzinny”, a potem pies wykazuje agresję do wszystkiego, co się rusza. Albo w domu pojawia się jamnik z ADHD zaliczony do „psów mało aktywnych” (z czym ja się totalnie nie zgadzam) lub owczarek niemiecki, rzekomo „pies bardzo aktywny”, który całymi dniami wyleguje się na swoim posłaniu. I jeszcze jedna rzecz w tabeli jest – według mnie – bez sensu… Labrador retriever został wymieniony aż w trzech (na cztery) kolumnach: „dobre psy rodzinne”, „psy bardzo aktywne” oraz… „psy mało aktywne”. Jak to jest, że autorzy uznali labki za psy aktywne i jednocześnie mało aktywne? Bo jeżeli chodziło im o te rozbieżności związane z danymi osobnikami, to i tak nonsens, bo przecież w każdej rasie zdarzają się „czarne owce”. Na szczęście na kolejnych stronach znajdujemy opisy 24 najpopularniejszych ras w Wielkiej Brytanii, z których dowiadujemy się konkretnych wiadomości o poszczególnych psach. W tych opisach jednakże też mi się parę rzeczy nie podoba i osobiście zalecałabym, żeby – jeśli któraś rasa was zainteresuje – poszukać w Internecie bądź innych źródłach sprawdzonych informacji i, przede wszystkim, bardziej szczegółowych.


Kilka słów podsumowania
                Reasumując, mogę śmiało polecić „Poradnik opiekuna PIES” wszystkim psiarzom – tym doświadczonym i tym trochę mniej. To niewiarygodne, ale w 192 stronach można upakować rzeczową instrukcję obsługi psa. I co ważne – mądrze upakować.
                Mam jednak parę zastrzeżeń, o których już wspomniałam. Chodzi mi o tabelkę z przykładami ras i o same ich opisy.
                Chciałam zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. To, że poradnik jest tak treściwy, wcale nie oznacza, że żółtodziób nie będzie musiał zaopatrzyć się w stosik innych, poświęconych konkretniejszym zagadnieniom. Niestety, to nie działa tak, że kiedy nasz pies przeskakuje przez płot lub jest osowiały, to wystarczy sięgnąć po tę książkę i znajdziemy wszystko, co chcemy wiedzieć. Tego wam nie gwarantuję. Jedna, niezbyt obszerna zresztą, lektura to nie Internet i nie odpowie na wszystkie pytania. Odpowiada natomiast na wszystkie podstawowe, na które odpowiedzi znać powinien każdy właściciel psa.

niedziela, 24 czerwca 2012

Po wysłuchaniu sceptyków

                Dzisiaj rozdrapię pierwszą ranę, czyli powrócę do tematu azjatyckiej tradycji jedzenia psiego mięsa. Kiedy pisałam o tym po raz pierwszy, targały mną silne emocje i nie bardzo wiedziałam, czy jestem przeciwna zabijaniu zwierząt w celu pozyskania ich futra czy serwowaniu ich w restauracjach. Nie sprecyzowałam, czy chcę walczyć z samym zabijaniem, czy może tylko robić szum w celu uregulowania przepisów dotyczących humanitarnego uboju. Od tamtego czasu dużo czytałam, dużo dyskutowałam i na dzień dzisiejszy jestem w stanie pewne sprawy uporządkować (przynajmniej mam taką nadzieję).

Mniejsze zło
                Zacznijmy od tego, czemu ja osobiście się sprzeciwiam. Jako miłośniczka zwierząt – zabijaniu. Jako osoba obiektywna – metodom zabijania.
                Należy podkreślić, że psy i koty we współczesnym świecie pełnią rolę zwierząt towarzyszących. Więc sądzę, że to trochę nieadekwatne do XXI wieku, żeby Azjaci robili sobie z nich kurteczki i kotleciki. Tradycja? Żaden argument! Nie można usprawiedliwiać zbrodni obyczajem. Z biegiem czasu świat się zmienia. I człowiek się zmienia. Zmieniamy sposób myślenia na pewne sprawy, niektóre rzeczy widzimy inaczej niż nasi przodkowie. Na tym polega postęp. No i jeszcze chcę zwrócić uwagę na to, że ten okrutny obyczaj nie dotyczy całych Chin. Wiele azjatyckich psów i kotów żyje tak jak nasi europejscy podopieczni – mają swoich opiekunów, kochające domy. Więc nikt mi nie wmówi, że w tym przypadku można szukać usprawiedliwienia w nieuświadomieniu tamtejszej ludności, bo każdy dobrze wie, dlaczego miliony rodzin na całym świecie ma w swoich domach zwierzęta.
                No to teraz kwestia metod uboju psów i kotów w Chinach. Nie wiem, jak trzeba być nieczułym, żeby zaprzeczać, iż gotowanie i obdzieranie ze skóry zwierząt „żywcem” jest najzwyczajniej w świecie chore.
                Spotkałam się z opinią, że my, Polacy, nie powinniśmy zaglądać do talerzy Azjatów, bo nasze świnie i krowy w rzeźniach lepiej nie mają. Nie wypowiadam się, bo nigdy w rzeźni nie byłam. Dodam, że na pewnym forum śledziłam ostatnio dyskusję na ten temat i pojawiła się wypowiedź człowieka, który – jak pisał – był pracownikiem pewnej polskiej rzeźni, miał z tym styczność i obecnie odchodzi się od bolesnych dla zwierząt metod zabijania (jak twierdził, teraz popularna staje się metoda wprowadzania świń do pomieszczenia z gazem, gdzie po prostu zasypiają w „błogiej nieświadomości”). Także jeśli ktoś ma ochotę to zweryfikować, to niech po prostu odwiedzi jeden z takich zakładów i zaspokoi swoją ciekawość. Tak czy inaczej – jeżeli ktoś sądzi, że Polacy powinni się skupić na swoich zwierzętach – niech sam się tym zajmie. Jak pisałam ostatnio, brzydzę się krytyką działania poszczególnych grup ludzi przez osoby, które same nie raczą ruszyć tyłka i zacząć coś robić. Bo to naprawdę nie w porządku.
                Naiwne jest, by sądzić, że z powodu petycji Europejczyków Chińczycy się „nawrócą” i nagle zaczną szanować zwierzęta, skoro nie szanują ludzi (przykład? - http://www.papilot.pl/wydarzenia/10646/Zupa-na-wywarze-z-ludzkiego-plodu-chinski-przeboj-kulinarny.html ). Chociaż mniejszym złem byłoby, gdyby chociaż zajadali się psami zabitymi w humanitarny sposób i nosili futra zdarte z ich martwych już właścicieli. No ale lepiej jest robić niewiele niż nie robić nic i temu służy wyrażenie sprzeciwu tym procesom. Przynajmniej nie będziemy musieli sobie kiedyś zarzucać, że nie próbowaliśmy i że być może zaprzepaściliśmy szansę na naprawienie takiego stanu rzeczy. Jeśli wywalczenie wprowadzenia zakazu uboju psów i kotów jest nieosiągalne, to na początku skupmy się na zmianie metod. Pewnie niejeden twierdzi, że to bez znaczenia, skoro zwierzęta i tak zginą. Nie będę mówić, co o tym sądzę, bo wystarczy, że zapytam: wolelibyście dostać kulkę w głowę, czy może przedtem zostać obdartymi ze skóry lub wrzuconymi do beczki wrzącej wody?

Co jest gorsze?
                Kolejne niedomówienie dotyczy pytania, o co chodzi – o mięso czy o futro? Bo jeżeli chodziłoby o mięso, to na dobrą sprawę jest to jakby bez sensu, gdyż równie dobrze w Indiach mogliby wymyśleć petycję do Europejczyków o zaprzestanie mordowania „świętych” krów. Ale z drugiej strony wracamy do punktu wyjścia – psy i koty na całym świecie pełnią rolę naszych przyjaciół, natomiast „świętość” krów dotyczy kultury tylko pewnego obszaru.
                Futro? No właśnie… Pozwolę sobie zalinkować pewien filmik: http://www.youtube.com/watch?v=TOB8GbvbCkQ Tutaj mowa jest o przemyśle futrzanym i ukazany jest problem ogromnej skali obrotu psimi i kocimi skórami. Miłośnik zwierząt brzydzi się produkcją futer z jakichkolwiek gatunków, ale dla przeciętnego człowieka ten przemysł z pewnością może być wstrząsający.

Nie tylko psy i nie tylko Chiny
                Skupiłam się na azjatyckiej tradycji, ale warto wiedzieć, że u nas również… zjada się psy. Pewnie wielu miało okazję oglądać kiedyś w „Interwencji” reportaż o mężczyźnie, który żywił się tymi zwierzętami z powodu – jak twierdził – biedy. Możecie sobie poczytać w archiwum: http://www.interwencja.polsat.pl/Interwencja__Oficjalna_Strona_Internetowa_Programu_INTERWENCJA,5781/Archiwum,5794/Archiwum__News,5800/Czlowiek_Jadl_Psy,873168/index.html . I co tu można powiedzieć… Pozostawiam to wszystkim do indywidualnej opinii.
                Jeśli chodzi o futro, nie muszę się rozpisywać, bo wszyscy mają to minimum wiedzy, że w przemyśle tym wykorzystuje się zwierzęta takie jak foki, lisy, szopy czy norki. Trochę czytałam, trochę buszowałam po YouTube i dowiedziałam się, że w innych państwach również nie jest kolorowo… W Kanadzie bestialsko zabija się młode foki (o czym już pisałam), a na przykład w USA znajduje się ferma lisów – rzekomo mająca najlepsze warunki chowu na świecie – gdzie… A, sami zobaczcie: http://www.youtube.com/watch?v=yPHi0k45w98 . To tylko dwa przykłady – tak naprawdę podobne dramaty rozgrywają się na całym świecie. Pewnie zapytanie więc, dlaczego napisałam tylko o Chinach i tylko o psach i kotach… Zatem odpowiadam. Po pierwsze, uwrażliwiając na ten przypadek – uwrażliwiam również na wszystkie inne. Tak mi się wydaje, skoro ja sama po zapoznaniu się z tym problemem zainteresowałam się polskimi końmi transportowanymi na rzeź, wegetarianizmem czy właśnie lisami z USA. Po drugie, trudno w jednym wpisie uwzględnić wszystko, co dotyczy okrutnego traktowania naszych „braci mniejszych”. Na szczęście nie muszę się ograniczać do jednego wpisu i mam jeszcze wiele możliwości, żeby nagłaśniać tego typu sprawy.

„Używajcie mózgu!”
W woli ścisłości – ani ten tekst, ani żaden inny na moim blogu, nie ma na celu przekonywać ludzi  do moich poglądów. Ja nie muszę mieć racji ani tabunów zwolenników – ja mam oczy i uszy; piszę o tym, o czym (moim zdaniem) ludzie wiedzieć powinni i staram się podpowiadać im, jak mogą wypracować własny punkt widzenia. A jeśli chodzi o to, co sami czytelnicy sądzą na podejmowane przeze mnie tematy, to już jest tylko i wyłącznie ich sprawa. Pozwolę sobie zacytować Michała Piróga: „Używajcie, państwo, mózgu!”.

piątek, 22 czerwca 2012

Droga wolna!

Obrońcy zwierząt, w społeczeństwie żyjących jedynie rytmem zaspakajania własnych potrzeb i walki o byt hipokrytów, mają naprawdę „przekichane”. Mówiąc o krzywdzie naszych „braci mniejszych”, działają na ludzi, którym – brzydko mówiąc – „wisi” los źle traktowanych istot, jak płachta na byka. Ekologom przyszywa się niechlubną łatkę bandy oszołomów, którzy mieszają normalnym ludziom w głowach i przekładają dobro zwierząt ponad dobro człowieka. Wegetarianie i weganie dorobili się opinii idiotów, przez których to dzieciom uderza do głów głupota i przestają jeść mięso, narażając na szwank swoje dojrzewające organizmy. Albo jeszcze ciekawiej – niejedzenie potraw mięsnych niektórzy potrafią nawet utożsamić z przynależnością do jakieś sekty (nie wiem, czy mam się z tego śmiać, czy płakać).
Te wszystkie ataki pod adresem działań na rzecz zwierząt możemy odpierać z bardzo prostego powodu – nie ma mowy, żebyśmy korzyli się przed armią wyrafinowanych hipokrytów! Ja bardzo przepraszam za swoją ciętość, ale fakty są faktami… Nie wrzucą złamanego grosza do puszki WOŚP, ale ekologom każą „zająć się ludźmi”. Nie pójdą na policję, kiedy widzą, jak sąsiad tłucze codziennie po pijaku swoje dziecko, ale gdy ktoś zainterweniuje widząc okrucieństwo wobec psa, to pierwsi chcą edukować go z dziedziny moralności. Kwestujących na rzecz bezdomnych zwierząt łajają za niezajmowanie się problemami ludzkości, ale jakoś nie widać, żeby ochoczo podbiegali z szeleszczącymi banknotami do żebrzącego na chodniku staruszka i go wspomagali. Szydzą z pracowników i wolontariuszy schronisk dla zwierząt, każą pomagać chorym dzieciom, chociaż ich nogi nigdy nie przekroczyły progu żadnego hospicjum.
Wrażliwość innych ludzi na krzywdę „braci mniejszych” w żaden sposób nie ogranicza wam możliwości niesienia pomocy potrzebującym ludziom. No bo mniemam, że skoro ośmielacie się występować z takimi zarzutami do „animalsów”, to los człowieka w potrzebie nie jest wam obojętny, mam rację? W takim razie droga wolna! Zanim zaczniecie przeszkadzać tym, którzy coś robią, sami zabłyśnijcie przykładem i dajcie swoim atakom jakieś logiczne uzasadnienie. No bo póki co logiki w tym nie widzę. Ktoś wyraża sprzeciw temu całemu złu, występuje w obronie tych, które same o swojej krzywdzie nie mogą powiedzieć, a tu zawsze znajdą się jacyś pseudo – inteligenci, którzy wyskoczą z bezsensownymi wywodami. Jeżeli któregoś dnia nie będzie na świecie żadnego głodnego dziecka, żadnej wojny, żadnej niesprawiedliwości, żadnych chorób, to ja z pokorą wszystko odszczekam.  

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Podróż po białej (czerwonej) plaży


                Urzekające stworzonko, nieprawdaż? Ma duże, ciemne oczy, mały pyszczek i nieporadnie wyglądające łapki. Ale najpiękniejsze jest futro – lśniące, białe i z pewnością miłe w dotyku. Tak, najpiękniejsze jest futro…
                Zadanie dla Was… Będzie ono polegało na absolutnej koncentracji, gimnastyce Waszej wyobraźni i rozbudzeniu drzemiącego w każdym z nas człowieczeństwa. Zatem wyobraźcie sobie…
Krajobraz skuty lodem i okryty śniegiem. Miejsce mało przyjazne dla wielu z nas. Ale nie dla nich… Wraz ze swoimi rodzinami wylegują się na słońcu, bawią się i niezdarnie gramolą przy pomocy komicznie wyglądających łapek. Matki karmią swoje szczenięta, które nie zrzuciły jeszcze śnieżnobiałego futra. Widzimy uroczego malca. Jest młodziutki – nie skończył jeszcze miesiąca. Jeszcze nie jadł „prawdziwego” pokarmu. Jeszcze nie wie, czym jest kąpiel w morzu. Jest dopiero u początku swojej foczej egzystencji. Taki mały… Taki uroczy… Taki bezradny… Chciałbyś go zabrać do domu i każdego dnia karmić się widokiem jego mordki, obserwować jego niezdarne ruchy i śmiać się z jego figlarnej natury…
Nagle, nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy… pojawiają się ONI. Grupa ludzi. Nad głowami trzymają kije i hakapik`i (duże pałki zakończone szpikulcami do lodu). Biegną w stronę wypoczywających foczych rodzin. Matki i szczenięta podnoszą głowy. Są zdezorientowane. Instynkt samozachowawczy każe im uciekać, bo intruzi wydają się być niebezpieczni i wyraźnie nie mają dobrych zamiarów. Foki rzucają się do ucieczki. Panika kolejnych osobników jest zaraźliwa. W wodzie ludzie nie mieliby w pościgu żadnych szans – tu, na lądzie, jest zupełnie na odwrót… Matka powoli i niezdarnie porusza się w stronę wody, jej szczenię – jeszcze wolniej i bardziej niezdarnie – tuż za nią. Jeden z intruzów jest coraz bliżej. Nagle hakapik ląduje na karku małego i wbija się w jego skórę. Krew rozpryskuje się i plami nieskazitelną sierść szczenięcia. Malec opada z sił, tymczasem oprawca biegnie dalej, by zabić kolejną fokę. Rzeź trwa. Matki bezradnie patrzą na śmierć swych młodych. Wszędzie widać krew silnie kontrastującą z bielą śniegu i sierści konających fok. Pochłonięci bez reszty zadawaniem ciosów oprawcy nie zauważają okaleczonych szczeniąt, które resztkami sił czołgają się w stronę wody. Jedno z nich rozpaczliwie pełznie w kierunku najbliższej przerębli. Udaje mu się. Zanurza się w zimnej wodzie. Tu miało znaleźć ratunek, ale… ten niezwykły wysiłek spełza na niczym, bo zwierzę przez następne godziny powoli się wykrwawia, by zginąć w piekielnych cierpieniach.
Tymczasem plaża zamienia się w kałużę krwi. Foki powoli umierają, tylko nieliczne zdołały ustrzec się przed śmiercionośnymi ciosami. Szczenięta nieprzytomnym wzrokiem rozglądają się w poszukiwaniu matek. Nie mają pojęcia, co się dzieje. Agonia rozsadza ich ciała. Żyją, lecz nie wiedzą, że najgorsze – obdzieranie ze skóry „żywcem” – dopiero przed nimi. Gdyby wiedziały, z pewnością wolałyby po prostu zasnąć i nic już nie czuć…
                Halo! Przenosimy się teraz znów przed monitory naszych komputerów. Jeżeli podróżując oczami wyobraźni po plaży, gdzie odbywała się rzeź foczych szczeniąt, coś Was uderzyło, to chyba nie potrzebne są żadne komentarze.
Po prostu wejdźcie tutaj:
Co dalej? Kiedy poczytacie, sami będziecie wiedzieli…

piątek, 15 czerwca 2012

Zabijanie i niezabijanie hamburgerów

Mięsożercy – ci nigdy niezastanawiający się, czym był przedtem ich obiad – najczęściej traktują wegetarianizm jako obiekt drwin. Pukają się w czoło, kiedy się im powie, że dla tego smacznego schaboszczaka musiała zginąć świnia. Czemu? No przecież to prawda, że musiała. Przecież nie biega sobie teraz radośnie uszczuplona o ten nasz kotlecik i nie cieszy się życiem jak przedtem. Ale to tylko świnia. Uwaga, uwaga! Słowo klucz – tylko. Tylko ją trzymali przez całe jej życie w ciasnej klatce, w której nawet nie mogła się obrócić. Tylko zrobiono z niej maszynę do rodzenia prosiąt, żeby produkcja była bardziej „owocna”. Tylko cierpiała na różne schorzenia. Tylko faszerowano ją antybiotykami. Tylko ją zarżnęli. A my – tylko ją zjemy. Tylko i nic poza tym.
                Wegetarianie w zaskakujący dla mięsożerców sposób skalę tylko wyolbrzymiają do aż. I chwała im za to! Jeżeli chcą i mogą żyć bez mięsa, to niech żyją. A co wam, mięsożercom, do tego? Niech zgadnę – irytuje was mówienie, że jedząc w KFC, zabijacie. Pewnie uważacie to za wtykanie nosa do nie swojego talerza. Nie oszukujmy się – próbujecie jedynie ostrożnie obejść fakty i wyrzec się niechlubnego miana „mordercy zwierząt”. I zawzięcie utrzymujecie przy swoim, że kochacie zwierzęta, bo codziennie karmicie i wyprowadzacie swoje psy.  Błąd logiczny – skoro psy, to psy, a uogólnienie do zwierząt jest drobnym kłamstewkiem. Ale że – jak to się mówi – diabeł tkwi w szczegółach, to oszukujecie i siebie, i cały świat. Gdyby (rany, jak ja lubię gdybać) wszyscy ludzie na świecie z dnia na dzień wyrzekli się swojej mięsożernej natury, chów przemysłowy zwierząt stałby się wspomnieniem i nie musielibyście rżnąć głupa przed sobą i swoimi kotami czy psami, które – jak twierdzicie – kochacie.
                Wystarczy gdybania, planeta Ziemia wita… A ja tam nikogo do wegetarianizmu nie namawiam (przy czym jednak lubię się droczyć z mięsożercami, którzy usiłują z oburzeniem udowodnić mi, że nie zabijają – nie ma to jak zdemaskować hipokrytę, he, he). No po co mam namawiać? Jeżeli ktoś, zajadając się przepyszną kiełbaską, nie widzi na talerzu świńskiej mordki, to nie zrobi się z niego na siłę wegetarianina.
Inna sprawa, jeśli ktoś – najprościej mówiąc – boi się odejść od jedzenia mięsa. Tak, tak, czasem – jeśli nie często – chodzi o strach. Pamiętamy wskazujący palec rodzica w górze i mrożącą krew w żyłach przestrogę: „Jedz mięso, jedz, bo nabawisz się jakichś choróbsk – choćby anemii”. Dziecko nie ma bladego pojęcia, czym jest owa anemia, ale z tonu głosu rodzica wnioskuje, że to nic fajnego, więc bez dyskusji pałaszuje panierowane skrzydełko kurczaka. Głowę dam, że nasi dziadkowie recytowali swoim pociechom tę samą śpiewkę. Na szczęście (no nie zawsze, ale w tym przypadku to chyba na szczęście) nasze pokolenie ma pod ręką Internet, wstukujemy w Google hasło „wegetarianizm” i dowiadujemy się, że X lat temu rodzice zrobili sobie z nas – no po naszemu mówiąc – jaja, chociaż na 99,9% możemy być pewni, że po prostu byli tak samo „nieuświadomieni” jak my. Powtarzam – nie mam w zwyczaju „nawracać” mięsożernych, ale – w  intencji wyedukowania paru czytelników – zapraszam tutaj:
Wyedukowani mogą z czystym sumieniem wypowiadać się na temat diety wegetariańskiej. Ci niewyedukowani teoretycznie też, ale nie sądzę, żeby któryś wegetarianin zechciał analizować wyssane z palca bzdury odpornego na wiedzę mięsożercy.
                Więc tak – wóz albo przewóz. Trzy warianty:
A. jesteś wegetarianinem (i faktycznie nie zabijasz – czy to czynnie, czy biernie – zwierząt)
B. jesteś mięsożercą (godzisz się ze swoją naturą i nie zaprzeczasz, że twój kotlecik był świnią, która przedtem sporo się wycierpiała)
C. jesteś żałosnym hipokrytą (podczas wizyty w McDonaldzie mówisz: „Mmm… przepyszny ten hamburger!”, utrzymujesz, że kochasz /wszystkie/ zwierzęta i umywasz ręce od tego, co się dzieje za ścianami rzeźni).
Oklaski dla wegetarian i mięsożerców grupy B.! Grupie C – głośne „Buuuuuuuuuu!”.  

czwartek, 14 czerwca 2012

Koń by się... nie uśmiał

„Modlitwa konia z transportu”

Mój wiatronogi Boże koni
Czy Ty naprawdę widzisz to wszystko?
Strach, ból i głód, i krew, i śmierć?
Nie ma nikogo z mojej stajni
i nie znam drogi na pastwisko
Bardzo się boję, Panie mój
Tutaj tak ciasno jest i ciemno
I taki bardzo jestem sam,
Choć tyle koni jedzie ze mną
Boże, z ogonem bujnym i grzywą gęstą
Ja przecież jestem
Przecież byłem
Na twoje podobieństwo
Nikt by w to teraz nie uwierzył
Nic z tego nie zostało
Czterokopytny Boże, spraw
By umieranie nie bolało
Jeszcze o jedno Cię proszę
Nim wszystko będzie końcem
Niechaj na przekór wyśnię sen
Że galopuję pod słońce
I pędzę wprost w promieni blask
Pękają chmury w niebie
A ja nie czuję więcej nic
I mknę i gnam do Ciebie

                                       Barbara Borzymowska



                Patrząc na Azję - gdzie dochodzi do bestialskich procesów uboju psów i kotów – wielu z nas żyje w naiwnym przeświadczeniu, że Polska może się pochwalić uregulowanymi przepisami związanymi z humanitarnym traktowaniem zwierząt. Ciekawe, ilu z nas wie, że Polska jest jednym z czołowych uczestników handlu cierpieniem… koni.
                Jeszcze dziesięć lat temu w naszym kraju żyło milion koni, teraz liczba ta zmniejszyła się pięciuset tysięcy…
                W Polsce ze względów kulturowych nie jada się koniny, jednak w państwach takich jak np. Włochy zapotrzebowanie na końskie mięso jest ogromne. Włosi potrzebują koni – my je im dostarczamy. I nie byłoby z tego powodu wielkiej afery, gdyby nie to, że zanim zwierzęta trafią na talerze, muszą przeżyć piekło, o jakim nawet nam się nie śni… Fundacja Viva! opublikowała w Internecie raport, w którym czytamy o udowodnionych przypadkach nieludzkiego traktowania koni i nagminnego łamania prawa, a przede wszystkim – zasad moralności.
                Historia może mieć swój początek na targach końskich (np. Wstępy – czyli największe końskie targi w Europie, organizowane każdego roku w Skaryszewie). Właściciel sprzedaje zwierzę zagranicznemu nabywcy, ochoczo pomaga mu również wepchnąć przerażonego konia po przegnitej rampie do niezbyt perswazyjnie wyglądającej przyczepy. Do pojazdu trafia około dziesięciu innych „towarów”; nieważne, jakiej maści, jakiej rasy, w jakim wieku i w jakiej kondycji – klient kupuje tyle zwierząt, ile uda się upchnąć w ciężarówce.
                Konie są przerażone… Znalazły się w nieznanym, brudnym pomieszczeniu, daleko od swojej stajni, od znanych ludzi i zwierząt. Nie mają możliwości ruchu, nerwowo popychają się nawzajem. Nie wiedzą, że zamknięcie ich w tej obskurnej przyczepie to jedynie prolog do dramatu, jaki czeka je w następnych dniach…
                Podróż może trwać wiele dni, a jej cel znajduje się wiele setek kilometrów dalej. Przez ten czas konie nie dostają wystarczającej ilości pożywienia i wody, postoje i odpoczynek trwają zdecydowanie za krótko. W wyniku stresu wiele osobników zachowuje się agresywnie – dochodzi do walk, w skutek których słabsze zwierzęta mogą zostać ciężko ranne. Podczas zakrętu te najbardziej osłabione tracą równowagę i upadają. Być może już nigdy nie wstaną… Są tratowane przez swoich przerażonych towarzyszy i odnoszą poważne obrażenia.
                Kiedy przychodzi czas na krótki postój, sytuacja wcale nie ulega znaczącej poprawie… Kierowca brutalnie wyprowadza zwierzęta. Jeżeli te – z powodu przerażenia bądź wycieńczenia – nie chcą iść, są kopane i bite. Jeżeli któryś upadnie i nie ma siły wstać, może być nawet porażony prądem, aby z piekielnego bólu mimo wszystko się podniósł.
                Jedzenie podane (oczywiście w śmiesznie małej ilości) przez pracownika to słoma kiepskiej jakości, posiekana bardzo drobno tak, aby zmieściła się w otworach wentylacyjnych przyczepy. Nie wszystkie konie uzyskają dostęp do tego skromnego posiłku – niektóre będą musiały cierpliwie znosić głód przez resztę podróży.
                Otwory wentylacyjne, które mogłyby kojarzyć się z pożywieniem, okazują się dla niektórych koni zgubą. Znany jest przypadek, że kiedy jedno ze zwierząt z takiego transportu zaklinowało w tamtym miejscu nogę – nie mogąc jej wyswobodzić – pracownik po prostu ją odrąbał, po czym pognał okaleczonego osobnika dalej.
                I po co to wszystko? Po to, żeby konie – te które w ogóle przeżyją transport – zostały przewiezione do rzeźni, zabite i podane w restauracji, albo zapakowane i położone na półce w supermarkecie. Tutaj historia polskiego „kasztana”, który niegdyś wiernie służył człowiekowi, dobiega końca…
                Tego nie da się zapakować w słowa. Już silniej oddziałują zdjęcia i materiały filmowe. Mam nadzieję, że kiedy wpiszecie w grafice Google albo na YouTube hasło „Konie na rzeź” i nieco ochłoniecie po zapoznaniu się z czymś tak drastycznym, pofatygujecie się i podpiszecie tę petycję:

niedziela, 10 czerwca 2012

Pies... W Polsce słodki, w Chinach słodko-kwaśny

            Ludziom z całego świata nie jest obca informacja o tradycji jedzenia psów i kotów w krajach azjatyckich. Dla wielu brzmi to strasznie, ale tylko ci, którzy buszowali po YouTube i mieli okazję obejrzeć choćby jeden filmik ukazujący szokujące procesy uboju tych zwierząt, są w stanie pojąć, jaki wymiar ma kwestia poruszana przez miliony oburzonych tym stanem rzeczy osób…
          Wśród ludzi mówiących zdecydowane NIE wschodnim obyczajom pojawia się grupa sceptyków, którzy uważają, że w Chinach czy Korei spożywanie psiego mięsa jest równoznaczne z ubojem świń lub krów w Polsce. Tutaj można się zgodzić. Przecież trzoda chlewna to też zwierzęta – cierpią i czują tak samo jak każda żywa istota. Wyrzuty sumienia u Chińczyka zajadającego się psim gulaszem są takie same jak u Polaka spożywającego na obiad kotlet – czy myśli on o tym, że na talerzu ma właśnie świnię, która całkiem niedawno była żyjącym stworzeniem? Nasuwa się tylko pytanie, czy cierpienie można stopniować. Chyba można. Tak naprawdę nie wiadomo, co dzieje się za ścianami polskich rzeźni… Niedawno wyczytałam w Internecie, że świnie są wrzucane żywcem do wrzątku. Czy to prawda – nie mam pojęcia. Tak czy inaczej wiele osób jest święcie przekonanych, że w naszym kraju zwierzęta przeznaczone na ubój są zabijane w sposób humanitarny. Stąd zapewne bierze się nienawiść adresowana do mieszkańców Chin i Korei Południowej – metody zabijania psów i kotów w celu pozyskania ich futra oraz mięsa są jednym słowem nieludzkie…

„Każdego roku w Chinach dziesiątki milionów zwierząt zostają zarżnięte i zaszlachtowane. Zapotrzebowanie na futro jest wysokie, a Chińczycy je dostarczają. To czego nie uda im się wyeksportować poza Chiny zwykle kończy na talerzu. Zasmuca fakt, że zwierzęta cierpią horrendalne tortury. Są łapane na ulicy i tuzinami upychane w małych klatkach, bez możliwości ruchu. Następnie rzuca się nimi jak martwymi przedmiotami z ciężarówek na ziemię, uderzają o siebie nawzajem i obijają o stalowe klatki. Później klatki te są układane w sterty i wtedy zaczyna się prawdziwy koszmar. Zwierzę zostaje brutalnie wyciągnięte z klatki i związane, by uniknąć oporu. Jest lekko oszołomione uderzeniem w głowę, ale wciąż żywe. Jeżeli zwierzę nie jest ciężkie, pracownik trzyma je za tylnie łapy po czym bierze zamach i uderza jego głową o ziemie. Gdy zwierzę jest ogłuszone, zaczyna się nowy i niepojęty etap w tym trwającym koszmarze. Pracownik wykonuje małe nacięcie na plecach zwierzęcia, a następnie metodycznie ściąga z niego skórę. Proces skórowania trwa około minuty i podczas jego trwania pracownik aktywnie utrzymuje zwierzę przy życiu, ponieważ, jak się uważa, łatwiej jest oskórować zwierzę, gdy jest wciąż ciepłe i krew krąży w jego żyłach. Lecz tu koszmar się nie kończy. Ostatni etap tego niewyobrażalnego horroru polega na rzuceniu zwierzęcia na bok, na wierzch stosu powstałego z jego zdychających przyjaciół, gdzie umiera nie mogąc wytrzymać bólu. W innych przypadkach, gdy futro zwierzęcia nie jest potrzebne (głównie kocie), zostają one wrzucone do worka, a następnie ugotowane żywcem w beczce wrzącej wody.”
(www.ptroa.co.il)

          Opisane powyżej procesy, przedstawione również na filmiku zamieszczonym na stronie organizacji P.T.R.O.A. wywołują w ludziach odczucia trudne do opisania. Po obejrzeniu tych drastycznych obrazów człowiek nie wyrzuca z siebie setek zbędnych komentarzy nafaszerowanych nienawiścią do tych, którzy zajmują się czymś tak okrutnym. Zamiast tego całkowicie się wycisza i zaczyna do niego docierać, na jakim świecie żyje i że wszystkie drobne problemy codzienności, które uważa się za zmory współczesności, w zestawieniu z dramatami rozgrywającymi się na tzw. psich farmach wydają się śmiesznie małe.
            Te nagrania krążące w Internecie są silnym kontrargumentem dla tych, którzy utrzymują, że problem azjatyckiej tradycji jest równoznaczny z ubojem zwierząt w Polsce.
            Spotkałam się też z inną odpowiedzią dla sceptyków – wielu miłośników psów uważa, że porównywanie trzody chlewnej do domowych pupilów pełniących rolę naszych najlepszych przyjaciół jest nie na miejscu. W tym również jest ziarno prawdy. Czy jakaś świnia lub krowa kiedykolwiek była przewodnikiem osoby niewidomej? Czy któraś z nich pracowała w służbach mundurowych u boku człowieka? Czy któraś dawała radość dzieciom chorym na autyzm? Tutaj właśnie pojawia się kontrowersja – wszystkie zwierzęta zasługują na humanitarne traktowanie, jednakże należy podkreślić, że to właśnie psy są niezawodnymi przyjaciółmi w służbie człowieka.
            Jakiegokolwiek zdania byśmy nie byli, należy zwrócić uwagę na jedną istotną rzecz… Jak czytamy na portalu Doglife, 2500 – tysięczna tradycja spożywania psów i kotów w Chinach być może zostanie w niedalekiej przyszłości zakończona za sprawą zmiany prawa, które mówi: „Ci, którzy złamią prawo o zapobieganiu okrucieństwu wobec zwierząt, zostaną ukarani grzywną w wysokości 5,000 yuan (453£) i spędzą 15 dni w areszcie. Za handel mięsem kary będą oczywiście dużo wyższe, a restauracje tradycyjnie specjalizujące się w daniach z psiego mięsa (najsłynniejsza restauracja w Szanghaju przerabia dziennie tonę psiny!) będą musiały zostać zamknięte lub zmienić menu”. Dla wszystkich przeciwników azjatyckich obyczajów nowina ta wydaje się być bardzo optymistyczna, lecz szkopuł w tym, że owe postanowienie padło już dawno, jednak minie wiele czasu, zanim wejdzie ono w życie. Sceptycy próbują się bronić i utrzymują, że zakaz spożywania psów i kotów, podczas gdy nie jest zabronione jedzenie innych gatunków zwierząt, jest zwyczajną hipokryzją. Należy spróbować wykazać się wobec nich odrobiną wyrozumiałości… Tak naprawdę na początku powinno się skupić na zmianie przepisów, aby zabraniały one niehumanitarnego traktowania zwierząt przeznaczonych na ubój – to na pewno złagodziłoby odrobinę falę oburzenia i byłoby swego rodzaju kompromisem w kwestii odmiennych poglądów obrońców zwierząt i sceptyków. Najlepszym narzędziem walki z szokującymi procesami w Azji jest uświadamianie – zarówno mieszkańców krajów, których dotyczy problem, jak i wszystkich ludzi chcących zmienić ten stan rzeczy. Z tych pierwszych trzeba stopniowo wykorzeniać tradycje, które kłócą się z normami moralnymi, a tym drugim uzmysławiać, że bunty i nienawiść nie zmienią sytuacji i jedynym sensownym rozwiązaniem jest przemyślane i racjonalne działanie. Nie wychodząc z domu też można pomóc – są strony internetowe, na których istnieje możliwość podpisania wirtualnych petycji wyrażających sprzeciw azjatyckim obyczajom, skierowanych do władz krajów wschodnich. Ponieważ inicjatywą kierują znane organizacje obrońców praw zwierząt, mamy gwarancję, że nie jest ona wyrazem buntu jakiegoś zdesperowanego internauty, lecz poważnym przedsięwzięciem mającym szanse na powodzenie. Petycje można znaleźć na stronach:
Poza ich podpisaniem jest wiele „internetowych” metod pomocy. Uświadamianie, o którym wspomniałam, może się odbywać przez np.:
- zamieszczanie na YouTube i innych portalach filmików i reportaży,
- zamieszczanie na swoich stronach, blogach, kontach na portalach społecznościowych informacji o problemie zwierząt w Azji lub linków do artykułów, filmików i reportaży,
- poruszanie problemu na forum społecznym.

                Od czegoś trzeba zacząć. Samo rozpaczanie nad losem tych zwierząt nie ma żadnego znaczenia, jeżeli ludzie nie będą podejmować jakichś działań!

Szyba


           Czarne tło i białe napisy w języku angielskim: Please stop animal abuse!!! They don`t deserve it. Słychać utwór „Everything” w wykonaniu Lifehouse. Napisy znikają – pojawia się mordka szopa pracza, który porusza małym nosem, wytężając wszystkie swoje receptory węchowe. Stworzonko roztapia serce swoim urokiem. Nad jego oczami widać jakiś napis czerwonym drukiem, niestety, litery są zbyt niewyraźnie, żeby je odczytać. Urzekająca mordka znika. Zamiast niej pojawia się piaszczysta ziemia, na której widać zwiniętą, szarą kulkę – to szop. Taki sam jak ten z poprzedniego kadru. Tyle że on nie pociąga z zaciekawieniem nosem lecz rozgląda się z dzikim przerażeniem. Nie trwa to długo. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się gruby kij, który z ogromną prędkością i siłą ląduje na karku zwierzęcia, które od razu opada bezwładnie na piasek. Czuję odrętwienie w całym ciele, jakbym to ja odebrała ten cios. Trwa to ułamek sekundy, bo w następnej chwili mam zamiar impulsywnie wstać, podbiec do szopa, sprawdzić, czy jeszcze żyje i przede wszystkim chwycić w ręce ten kij, odnaleźć wzrokiem osobę, która to zrobiła i bez wahania rzucić się na nią, roztrzaskać głowę tym samym narzędziem zbrodni. Jednak tego nie robię. Chcę, ale nie mogę – powstrzymuje mnie szyba; jakaś niewidzialna ściana, przez którą nie mogę, mimo ogromnej determinacji, się przebić. I muszę patrzeć na pozbawione życia, futrzane ciało.
          Teraz pojawia się jakaś przyczepa, obok niej ustawiony jest długi rząd klatek. Między kratami można dostrzec jakiś ruch i futro. To szopy – mnóstwo szopów zbitych w ciasnych klatkach. Zwierzęta niezdarnie się wiją, poruszają nosami (jak ten z pierwszego kadru), ściskając siebie nawzajem. Widać, że są zdezorientowane – bezskutecznie usiłują znaleźć chociaż odrobinę przestrzeni, miejsca ucieczki z klatek. Jeden z nich unosi się w górę – jakaś ręka trzyma go za pasiasty ogon i usiłuje wyciągnąć przez otwartą klapę. Jednak zwierzę miota się i chwyta przednimi łapami kratek. Ma szeroko rozwarty pysk i zdaje się, że wydaje odgłosy, których ja nie mogę usłyszeć ze względu na ścieżkę dźwiękową „Everything”. Ale gdybym wymazała teraz melodię skrzypiec, to podejrzewam, że szop wydawałby rozdzierające, żałosne skowyty, których nie sposób porównać do żadnego ziemskiego lamentu. Siła ludzkich mięśni zwycięża i zwierzak puszcza się kratek. Teraz rzuca się, młócąc łapkami powietrze i próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Ale tylko chwilę. Bo nie wiadomo kiedy unosi się wyżej, po czym błyskawicznie, z ogromną siłą uderza o ziemię. Ręce podnoszą z unoszącego się kurzu martwego już szopa. Dla pewności, że jest on już martwy, uderzenie się powtarza. Potem pozbawiony życia kłębek sierści zostaje odrzucony na całkiem sporą górę jego pobratymców zabitych w podobny sposób. I znowu pojawia się ta szyba… Nie mogę zaatakować człowieka w żółtej kurtce i cisnąć nim z premedytacją i nienawiścią o ziemię. Chcę, a nie mogę.
           Znowu cały widok przesłania pyszczek szopa. Lecz inny niż ten pierwszy. To zwierzę, chociaż porusza powiekami i powoli obraca głowę w różne strony, wygląda na bardzo wycieńczone i ma zakrwawiony nos. Nie brakuje również rzędu nieczytelnych, czerwonych liter.
           Kolejny obraz –  kolejny szop pracz. Przywiązany za ogon sznurem do jakiegoś pojazdu, chyba ciężarówki. Zalega w powietrzu i bezskutecznie porusza całym ciałem, szczególnie łapami, instynktownie próbując się ratować. Ale w pewnym momencie prędkość jego ruchów znacznie wzrasta. Stworzenie wykrzesuje z siebie niewyobrażalną porcję energii i miota się, rozpaczliwie próbując się bronić. Próbuje coś zrobić. Cokolwiek – żeby tylko powstrzymać uczucie zdecydowanie zbyt potworne, żeby określić je bólem… Ludzkie ręce ściągają z tylnej części ciała szopa grubą warstwę gęstego futra. Z łatwością, jakby obierały skórkę z banana, zdzierają sierść razem ze skórą. Kiedy napotykają opór, pomagają sobie rozcinaniem skóry nożykiem. Szop nadal żyje. Przy pierwszych próbach obnażenia go z sierści, zawzięcie wymachuje całym ciałem, ale kiedy jego oprawca jest w trakcie kończenia swoich bestialskich poczynań, zaczyna słabnąć. Jednak wciąż porusza głową, usiłuje coś zrobić. Cokolwiek… W kolejnej minucie na sznurku wisi tylko bezkształtny obiekt, w całości pokryty krwią. I nadal się porusza. Nadal   ż y j e.
         Czyżby następny pyszczek szopa? Czyżby kolejne urzekające, urocze stworzonko pociągające nosem i poruszające głową. To szop. I porusza głową, ale… jest pozbawiony sierści! Zupełnie. Właściwie to trup – trup, który żyje. To szkielet pokryty cienką warstwą skóry i krwi. Chłonie łapczywie powietrze nozdrzami i resztkami sił próbuje się podnieść. Daje się zauważyć, że leży on na setkach takich samych ciał – z tym że martwych. On zaś nadal żyje. Usiłuje się podnieść, ale zamiast stanąć na pokaleczonych łapach przewraca się na plecy i zaczyna się miotać w spazmatycznych odruchach. Po chwili opada bezwładnie i staje się jeszcze jednym, obdartym z sierści, pozbawionym życia ciałem nieprzypominającym szopa.
          Nagła zmiana obrazu wyrywa mnie z hipnozy, którą wywołała tamta potworna scena. Teraz pojawia się klatka. Trochę inna niż te, w których upchnięte były szopy. Za jej kratami znajduje się biały lis – trzeba przyznać, że dużo bardziej uroczy niż zwierzęta, których mordki pojawiały się w poprzednich kadrach. Jego sierść ma rażąco czysty odcień bieli i silnie kontrastuje z parą czarnych jak węgielki oczu i nosem oraz ponurą scenerią, w której właśnie się znalazł. Jest piękny – z pewnością śni o nim każde dziecko, które śpi wtulone do brudnego i rozprutego pluszaka. To jeszcze szczenię, czego dowodzi stosunkowo duża w porównaniu do reszty ciała głowa i zachowanie zwierzęcia – starszy lis, który wpadłby w niewolę, z pewnością szybko by pojął, że gryzienie krat i uderzanie w nie całą siłą do niczego nie prowadzi. A ten osobnik nieprzerwanie wyładowuje swoje przerażenie drapiąc w metalowe pręty i zaciskając na nich zęby.
          Pojawiają się dwie ręce. Jedna otwiera klapę klatki i chwyta lisa za puszysty ogon, a druga - za pomocą „chwytaka” podobnego do tych, których używają hycle, wyłapując bezpańskie psy – unieruchamia jego głowę. Białe stworzenie oczywiście z ogromną determinacją usiłuje się wyswobodzić, ale ponieważ nie może się posłużyć swoją najgroźniejszą bronią, jaką są ostre jak igły kły, jest zupełnie bezbronne. Nie udaje mu się uniknąć wyjęcia z klatki i powolnej śmierci w katuszach. To, co widzę potem, jest jeszcze gorsze niż sceny ukazujące cierpiące szopy (chociaż byłam pewna, że nic gorszego nie mogę już zobaczyć)… Lisek jest ułożony na piasku na plecach. Nóż zaciśnięty w ludzkiej dłoni najpierw rozcina jego skórę na tylnych łapach, co już jest zbyt bolesne dla szczenięcia. Zwierzę ma zaciśnięte powieki i szeroko rozwarty pysk, w którym lśni rząd zdrowych zębów. Refren „Everything” zagłusza skowyt, którego nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Pełna energii ofiara swoim rozdzierającym lamentem musi doprowadzać oprawcę do szału, bo ten wymierza jej nożem cios w gardło. Potem drugi. Przez krótką chwilę lis oszołomiony zadanym mu bólem przestaje poruszać panicznie ciałem. Jednak w momencie, kiedy rozcinanie skóry zaczyna odbywać się na przednich łapach, zdaje się zapominać o krwawiącej szyi, bo – jakby na przekór – zaczyna się rzucać znacznie bardziej. To zupełnie rozwściecza człowieka – błyskawicznie przejeżdża ostrzem noża po całym ciele zwierzęcia, po czym stawia ogromną stopę na jego pokaleczonym gardle. Drugą nogą miażdży czaszkę szczeniaka.
           Biały lis znika – znowu pojawiają się klatki i niewyraźne czerwone litery. Tym razem za kratami znajdują się różne zwierzęta – zabawnie kiwające się czarne stworzonka kształtami przypominające tchórzofretki, lisy o umaszczeniu w różnych odcieniach czerni, bieli i szarości oraz kilka futerkowych ssaków, których nie jestem w stanie rozpoznać. Natomiast udaje mi się w końcu  rozszyfrować napis: „This animals are born to be wild and free”. W tle nadal „Everything”. I… koniec. Koniec filmu, który zupełnie przypadkiem znalazłam na YouTube.
           Wszystko wraca jakby z zaświatów – ekran monitora, biurko, pokój i ja. Sześciominutowy film już się skończył, a ja nadal gapię się w komputer, chociaż mój zmysł wzroku jest całkowicie nie na miejscu, bo cały czas próbuje przetrawić drastyczne obrazy szopów obdzieranych żywcem ze skóry i białego lisa – brutalnie okaleczonego i uduszonego. Po kilku minutach odrętwienia próbuję sprowadzić swój umysł na tor racjonalnego rozumowania, ale nie wychodzi mi to najlepiej. Gdyby ktoś zapytał mnie o moje reakcje podczas oglądania filmu, nie umiałabym stwierdzić, czy miałam mokre oczy, czy zaciskałam pięść na myszce i czy rzucałam pod nosem najgorsze przekleństwa, jakie znam, pod adresem Chińczyków, którzy występowali w nagraniu. Bo podczas tych sześciu minut nie było ani mnie, ani monitora, ani biurka, ani pokoju – były tylko szopy, lis, obdarte z sierści ciała, noże, klatki, agonia, piosenka „Everything” i ta przeklęta „szyba”, której nie udało mi się wybić…