Czarne
tło i białe napisy w języku angielskim: Please
stop animal abuse!!! They don`t deserve it. Słychać utwór „Everything” w
wykonaniu Lifehouse. Napisy znikają – pojawia się mordka szopa pracza, który
porusza małym nosem, wytężając wszystkie swoje receptory węchowe. Stworzonko
roztapia serce swoim urokiem. Nad jego oczami widać jakiś napis czerwonym
drukiem, niestety, litery są zbyt niewyraźnie, żeby je odczytać. Urzekająca
mordka znika. Zamiast niej pojawia się piaszczysta ziemia, na której widać
zwiniętą, szarą kulkę – to szop. Taki sam jak ten z poprzedniego kadru. Tyle że
on nie pociąga z zaciekawieniem nosem lecz rozgląda się z dzikim przerażeniem. Nie
trwa to długo. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się gruby kij, który z ogromną
prędkością i siłą ląduje na karku zwierzęcia, które od razu opada bezwładnie na
piasek. Czuję odrętwienie w całym ciele, jakbym to ja odebrała ten cios. Trwa
to ułamek sekundy, bo w następnej chwili mam zamiar impulsywnie wstać, podbiec
do szopa, sprawdzić, czy jeszcze żyje i przede wszystkim chwycić w ręce ten
kij, odnaleźć wzrokiem osobę, która to zrobiła i bez wahania rzucić się na nią,
roztrzaskać głowę tym samym narzędziem zbrodni. Jednak tego nie robię. Chcę,
ale nie mogę – powstrzymuje mnie szyba; jakaś niewidzialna ściana, przez którą
nie mogę, mimo ogromnej determinacji, się przebić. I muszę patrzeć na
pozbawione życia, futrzane ciało.
Znowu cały widok przesłania pyszczek
szopa. Lecz inny niż ten pierwszy. To zwierzę, chociaż porusza powiekami i
powoli obraca głowę w różne strony, wygląda na bardzo wycieńczone i ma
zakrwawiony nos. Nie brakuje również rzędu nieczytelnych, czerwonych liter.
Kolejny obraz – kolejny szop pracz. Przywiązany za ogon
sznurem do jakiegoś pojazdu, chyba ciężarówki. Zalega w powietrzu i
bezskutecznie porusza całym ciałem, szczególnie łapami, instynktownie próbując
się ratować. Ale w pewnym momencie prędkość jego ruchów znacznie wzrasta.
Stworzenie wykrzesuje z siebie niewyobrażalną porcję energii i miota się,
rozpaczliwie próbując się bronić. Próbuje coś zrobić. Cokolwiek – żeby tylko
powstrzymać uczucie zdecydowanie zbyt potworne, żeby określić je bólem… Ludzkie
ręce ściągają z tylnej części ciała szopa grubą warstwę gęstego futra. Z
łatwością, jakby obierały skórkę z banana, zdzierają sierść razem ze skórą. Kiedy
napotykają opór, pomagają sobie rozcinaniem skóry nożykiem. Szop nadal żyje.
Przy pierwszych próbach obnażenia go z sierści, zawzięcie wymachuje całym
ciałem, ale kiedy jego oprawca jest w trakcie kończenia swoich bestialskich
poczynań, zaczyna słabnąć. Jednak wciąż porusza głową, usiłuje coś zrobić.
Cokolwiek… W kolejnej minucie na sznurku wisi tylko bezkształtny obiekt, w
całości pokryty krwią. I nadal się porusza. Nadal ż y j e.
Czyżby następny pyszczek szopa?
Czyżby kolejne urzekające, urocze stworzonko pociągające nosem i poruszające
głową. To szop. I porusza głową, ale… jest pozbawiony sierści! Zupełnie.
Właściwie to trup – trup, który żyje. To szkielet pokryty cienką warstwą skóry
i krwi. Chłonie łapczywie powietrze nozdrzami i resztkami sił próbuje się
podnieść. Daje się zauważyć, że leży on na setkach takich samych ciał – z tym
że martwych. On zaś nadal żyje. Usiłuje się podnieść, ale zamiast stanąć na
pokaleczonych łapach przewraca się na plecy i zaczyna się miotać w
spazmatycznych odruchach. Po chwili opada bezwładnie i staje się jeszcze
jednym, obdartym z sierści, pozbawionym życia ciałem nieprzypominającym szopa.
Nagła zmiana obrazu wyrywa mnie z
hipnozy, którą wywołała tamta potworna scena. Teraz pojawia się klatka. Trochę
inna niż te, w których upchnięte były szopy. Za jej kratami znajduje się biały
lis – trzeba przyznać, że dużo bardziej uroczy niż zwierzęta, których mordki
pojawiały się w poprzednich kadrach. Jego sierść ma rażąco czysty odcień bieli
i silnie kontrastuje z parą czarnych jak węgielki oczu i nosem oraz ponurą
scenerią, w której właśnie się znalazł. Jest piękny – z pewnością śni o nim
każde dziecko, które śpi wtulone do brudnego i rozprutego pluszaka. To jeszcze
szczenię, czego dowodzi stosunkowo duża w porównaniu do reszty ciała głowa i
zachowanie zwierzęcia – starszy lis, który wpadłby w niewolę, z pewnością
szybko by pojął, że gryzienie krat i uderzanie w nie całą siłą do niczego nie
prowadzi. A ten osobnik nieprzerwanie wyładowuje swoje przerażenie drapiąc w
metalowe pręty i zaciskając na nich zęby.
Pojawiają się dwie ręce. Jedna
otwiera klapę klatki i chwyta lisa za puszysty ogon, a druga - za pomocą
„chwytaka” podobnego do tych, których używają hycle, wyłapując bezpańskie psy –
unieruchamia jego głowę. Białe stworzenie oczywiście z ogromną determinacją
usiłuje się wyswobodzić, ale ponieważ nie może się posłużyć swoją
najgroźniejszą bronią, jaką są ostre jak igły kły, jest zupełnie bezbronne. Nie
udaje mu się uniknąć wyjęcia z klatki i powolnej śmierci w katuszach. To, co
widzę potem, jest jeszcze gorsze niż sceny ukazujące cierpiące szopy (chociaż
byłam pewna, że nic gorszego nie mogę już zobaczyć)… Lisek jest ułożony na
piasku na plecach. Nóż zaciśnięty w ludzkiej dłoni najpierw rozcina jego skórę
na tylnych łapach, co już jest zbyt bolesne dla szczenięcia. Zwierzę ma
zaciśnięte powieki i szeroko rozwarty pysk, w którym lśni rząd zdrowych zębów.
Refren „Everything” zagłusza skowyt, którego nie jestem w stanie sobie
wyobrazić. Pełna energii ofiara swoim rozdzierającym lamentem musi doprowadzać
oprawcę do szału, bo ten wymierza jej nożem cios w gardło. Potem drugi. Przez
krótką chwilę lis oszołomiony zadanym mu bólem przestaje poruszać panicznie
ciałem. Jednak w momencie, kiedy rozcinanie skóry zaczyna odbywać się na
przednich łapach, zdaje się zapominać o krwawiącej szyi, bo – jakby na przekór
– zaczyna się rzucać znacznie bardziej. To zupełnie rozwściecza człowieka –
błyskawicznie przejeżdża ostrzem noża po całym ciele zwierzęcia, po czym stawia
ogromną stopę na jego pokaleczonym gardle. Drugą nogą miażdży czaszkę
szczeniaka.
Biały lis znika – znowu pojawiają
się klatki i niewyraźne czerwone litery. Tym razem za kratami znajdują się
różne zwierzęta – zabawnie kiwające się czarne stworzonka kształtami
przypominające tchórzofretki, lisy o umaszczeniu w różnych odcieniach czerni,
bieli i szarości oraz kilka futerkowych ssaków, których nie jestem w stanie
rozpoznać. Natomiast udaje mi się w końcu
rozszyfrować napis: „This animals are born to be wild and free”. W tle
nadal „Everything”. I… koniec. Koniec filmu, który zupełnie przypadkiem
znalazłam na YouTube.
Wszystko wraca jakby z zaświatów –
ekran monitora, biurko, pokój i ja. Sześciominutowy film już się skończył, a ja
nadal gapię się w komputer, chociaż mój zmysł wzroku jest całkowicie nie na
miejscu, bo cały czas próbuje przetrawić drastyczne obrazy szopów obdzieranych
żywcem ze skóry i białego lisa – brutalnie okaleczonego i uduszonego. Po kilku
minutach odrętwienia próbuję sprowadzić swój umysł na tor racjonalnego
rozumowania, ale nie wychodzi mi to najlepiej. Gdyby ktoś zapytał mnie o moje
reakcje podczas oglądania filmu, nie umiałabym stwierdzić, czy miałam mokre
oczy, czy zaciskałam pięść na myszce i czy rzucałam pod nosem najgorsze
przekleństwa, jakie znam, pod adresem Chińczyków, którzy występowali w
nagraniu. Bo podczas tych sześciu minut nie było ani mnie, ani monitora, ani
biurka, ani pokoju – były tylko szopy, lis, obdarte z sierści ciała, noże,
klatki, agonia, piosenka „Everything” i ta przeklęta „szyba”, której nie udało
mi się wybić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz