niedziela, 10 czerwca 2012

Szyba


           Czarne tło i białe napisy w języku angielskim: Please stop animal abuse!!! They don`t deserve it. Słychać utwór „Everything” w wykonaniu Lifehouse. Napisy znikają – pojawia się mordka szopa pracza, który porusza małym nosem, wytężając wszystkie swoje receptory węchowe. Stworzonko roztapia serce swoim urokiem. Nad jego oczami widać jakiś napis czerwonym drukiem, niestety, litery są zbyt niewyraźnie, żeby je odczytać. Urzekająca mordka znika. Zamiast niej pojawia się piaszczysta ziemia, na której widać zwiniętą, szarą kulkę – to szop. Taki sam jak ten z poprzedniego kadru. Tyle że on nie pociąga z zaciekawieniem nosem lecz rozgląda się z dzikim przerażeniem. Nie trwa to długo. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się gruby kij, który z ogromną prędkością i siłą ląduje na karku zwierzęcia, które od razu opada bezwładnie na piasek. Czuję odrętwienie w całym ciele, jakbym to ja odebrała ten cios. Trwa to ułamek sekundy, bo w następnej chwili mam zamiar impulsywnie wstać, podbiec do szopa, sprawdzić, czy jeszcze żyje i przede wszystkim chwycić w ręce ten kij, odnaleźć wzrokiem osobę, która to zrobiła i bez wahania rzucić się na nią, roztrzaskać głowę tym samym narzędziem zbrodni. Jednak tego nie robię. Chcę, ale nie mogę – powstrzymuje mnie szyba; jakaś niewidzialna ściana, przez którą nie mogę, mimo ogromnej determinacji, się przebić. I muszę patrzeć na pozbawione życia, futrzane ciało.
          Teraz pojawia się jakaś przyczepa, obok niej ustawiony jest długi rząd klatek. Między kratami można dostrzec jakiś ruch i futro. To szopy – mnóstwo szopów zbitych w ciasnych klatkach. Zwierzęta niezdarnie się wiją, poruszają nosami (jak ten z pierwszego kadru), ściskając siebie nawzajem. Widać, że są zdezorientowane – bezskutecznie usiłują znaleźć chociaż odrobinę przestrzeni, miejsca ucieczki z klatek. Jeden z nich unosi się w górę – jakaś ręka trzyma go za pasiasty ogon i usiłuje wyciągnąć przez otwartą klapę. Jednak zwierzę miota się i chwyta przednimi łapami kratek. Ma szeroko rozwarty pysk i zdaje się, że wydaje odgłosy, których ja nie mogę usłyszeć ze względu na ścieżkę dźwiękową „Everything”. Ale gdybym wymazała teraz melodię skrzypiec, to podejrzewam, że szop wydawałby rozdzierające, żałosne skowyty, których nie sposób porównać do żadnego ziemskiego lamentu. Siła ludzkich mięśni zwycięża i zwierzak puszcza się kratek. Teraz rzuca się, młócąc łapkami powietrze i próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Ale tylko chwilę. Bo nie wiadomo kiedy unosi się wyżej, po czym błyskawicznie, z ogromną siłą uderza o ziemię. Ręce podnoszą z unoszącego się kurzu martwego już szopa. Dla pewności, że jest on już martwy, uderzenie się powtarza. Potem pozbawiony życia kłębek sierści zostaje odrzucony na całkiem sporą górę jego pobratymców zabitych w podobny sposób. I znowu pojawia się ta szyba… Nie mogę zaatakować człowieka w żółtej kurtce i cisnąć nim z premedytacją i nienawiścią o ziemię. Chcę, a nie mogę.
           Znowu cały widok przesłania pyszczek szopa. Lecz inny niż ten pierwszy. To zwierzę, chociaż porusza powiekami i powoli obraca głowę w różne strony, wygląda na bardzo wycieńczone i ma zakrwawiony nos. Nie brakuje również rzędu nieczytelnych, czerwonych liter.
           Kolejny obraz –  kolejny szop pracz. Przywiązany za ogon sznurem do jakiegoś pojazdu, chyba ciężarówki. Zalega w powietrzu i bezskutecznie porusza całym ciałem, szczególnie łapami, instynktownie próbując się ratować. Ale w pewnym momencie prędkość jego ruchów znacznie wzrasta. Stworzenie wykrzesuje z siebie niewyobrażalną porcję energii i miota się, rozpaczliwie próbując się bronić. Próbuje coś zrobić. Cokolwiek – żeby tylko powstrzymać uczucie zdecydowanie zbyt potworne, żeby określić je bólem… Ludzkie ręce ściągają z tylnej części ciała szopa grubą warstwę gęstego futra. Z łatwością, jakby obierały skórkę z banana, zdzierają sierść razem ze skórą. Kiedy napotykają opór, pomagają sobie rozcinaniem skóry nożykiem. Szop nadal żyje. Przy pierwszych próbach obnażenia go z sierści, zawzięcie wymachuje całym ciałem, ale kiedy jego oprawca jest w trakcie kończenia swoich bestialskich poczynań, zaczyna słabnąć. Jednak wciąż porusza głową, usiłuje coś zrobić. Cokolwiek… W kolejnej minucie na sznurku wisi tylko bezkształtny obiekt, w całości pokryty krwią. I nadal się porusza. Nadal   ż y j e.
         Czyżby następny pyszczek szopa? Czyżby kolejne urzekające, urocze stworzonko pociągające nosem i poruszające głową. To szop. I porusza głową, ale… jest pozbawiony sierści! Zupełnie. Właściwie to trup – trup, który żyje. To szkielet pokryty cienką warstwą skóry i krwi. Chłonie łapczywie powietrze nozdrzami i resztkami sił próbuje się podnieść. Daje się zauważyć, że leży on na setkach takich samych ciał – z tym że martwych. On zaś nadal żyje. Usiłuje się podnieść, ale zamiast stanąć na pokaleczonych łapach przewraca się na plecy i zaczyna się miotać w spazmatycznych odruchach. Po chwili opada bezwładnie i staje się jeszcze jednym, obdartym z sierści, pozbawionym życia ciałem nieprzypominającym szopa.
          Nagła zmiana obrazu wyrywa mnie z hipnozy, którą wywołała tamta potworna scena. Teraz pojawia się klatka. Trochę inna niż te, w których upchnięte były szopy. Za jej kratami znajduje się biały lis – trzeba przyznać, że dużo bardziej uroczy niż zwierzęta, których mordki pojawiały się w poprzednich kadrach. Jego sierść ma rażąco czysty odcień bieli i silnie kontrastuje z parą czarnych jak węgielki oczu i nosem oraz ponurą scenerią, w której właśnie się znalazł. Jest piękny – z pewnością śni o nim każde dziecko, które śpi wtulone do brudnego i rozprutego pluszaka. To jeszcze szczenię, czego dowodzi stosunkowo duża w porównaniu do reszty ciała głowa i zachowanie zwierzęcia – starszy lis, który wpadłby w niewolę, z pewnością szybko by pojął, że gryzienie krat i uderzanie w nie całą siłą do niczego nie prowadzi. A ten osobnik nieprzerwanie wyładowuje swoje przerażenie drapiąc w metalowe pręty i zaciskając na nich zęby.
          Pojawiają się dwie ręce. Jedna otwiera klapę klatki i chwyta lisa za puszysty ogon, a druga - za pomocą „chwytaka” podobnego do tych, których używają hycle, wyłapując bezpańskie psy – unieruchamia jego głowę. Białe stworzenie oczywiście z ogromną determinacją usiłuje się wyswobodzić, ale ponieważ nie może się posłużyć swoją najgroźniejszą bronią, jaką są ostre jak igły kły, jest zupełnie bezbronne. Nie udaje mu się uniknąć wyjęcia z klatki i powolnej śmierci w katuszach. To, co widzę potem, jest jeszcze gorsze niż sceny ukazujące cierpiące szopy (chociaż byłam pewna, że nic gorszego nie mogę już zobaczyć)… Lisek jest ułożony na piasku na plecach. Nóż zaciśnięty w ludzkiej dłoni najpierw rozcina jego skórę na tylnych łapach, co już jest zbyt bolesne dla szczenięcia. Zwierzę ma zaciśnięte powieki i szeroko rozwarty pysk, w którym lśni rząd zdrowych zębów. Refren „Everything” zagłusza skowyt, którego nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Pełna energii ofiara swoim rozdzierającym lamentem musi doprowadzać oprawcę do szału, bo ten wymierza jej nożem cios w gardło. Potem drugi. Przez krótką chwilę lis oszołomiony zadanym mu bólem przestaje poruszać panicznie ciałem. Jednak w momencie, kiedy rozcinanie skóry zaczyna odbywać się na przednich łapach, zdaje się zapominać o krwawiącej szyi, bo – jakby na przekór – zaczyna się rzucać znacznie bardziej. To zupełnie rozwściecza człowieka – błyskawicznie przejeżdża ostrzem noża po całym ciele zwierzęcia, po czym stawia ogromną stopę na jego pokaleczonym gardle. Drugą nogą miażdży czaszkę szczeniaka.
           Biały lis znika – znowu pojawiają się klatki i niewyraźne czerwone litery. Tym razem za kratami znajdują się różne zwierzęta – zabawnie kiwające się czarne stworzonka kształtami przypominające tchórzofretki, lisy o umaszczeniu w różnych odcieniach czerni, bieli i szarości oraz kilka futerkowych ssaków, których nie jestem w stanie rozpoznać. Natomiast udaje mi się w końcu  rozszyfrować napis: „This animals are born to be wild and free”. W tle nadal „Everything”. I… koniec. Koniec filmu, który zupełnie przypadkiem znalazłam na YouTube.
           Wszystko wraca jakby z zaświatów – ekran monitora, biurko, pokój i ja. Sześciominutowy film już się skończył, a ja nadal gapię się w komputer, chociaż mój zmysł wzroku jest całkowicie nie na miejscu, bo cały czas próbuje przetrawić drastyczne obrazy szopów obdzieranych żywcem ze skóry i białego lisa – brutalnie okaleczonego i uduszonego. Po kilku minutach odrętwienia próbuję sprowadzić swój umysł na tor racjonalnego rozumowania, ale nie wychodzi mi to najlepiej. Gdyby ktoś zapytał mnie o moje reakcje podczas oglądania filmu, nie umiałabym stwierdzić, czy miałam mokre oczy, czy zaciskałam pięść na myszce i czy rzucałam pod nosem najgorsze przekleństwa, jakie znam, pod adresem Chińczyków, którzy występowali w nagraniu. Bo podczas tych sześciu minut nie było ani mnie, ani monitora, ani biurka, ani pokoju – były tylko szopy, lis, obdarte z sierści ciała, noże, klatki, agonia, piosenka „Everything” i ta przeklęta „szyba”, której nie udało mi się wybić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz