czwartek, 14 czerwca 2012

Koń by się... nie uśmiał

„Modlitwa konia z transportu”

Mój wiatronogi Boże koni
Czy Ty naprawdę widzisz to wszystko?
Strach, ból i głód, i krew, i śmierć?
Nie ma nikogo z mojej stajni
i nie znam drogi na pastwisko
Bardzo się boję, Panie mój
Tutaj tak ciasno jest i ciemno
I taki bardzo jestem sam,
Choć tyle koni jedzie ze mną
Boże, z ogonem bujnym i grzywą gęstą
Ja przecież jestem
Przecież byłem
Na twoje podobieństwo
Nikt by w to teraz nie uwierzył
Nic z tego nie zostało
Czterokopytny Boże, spraw
By umieranie nie bolało
Jeszcze o jedno Cię proszę
Nim wszystko będzie końcem
Niechaj na przekór wyśnię sen
Że galopuję pod słońce
I pędzę wprost w promieni blask
Pękają chmury w niebie
A ja nie czuję więcej nic
I mknę i gnam do Ciebie

                                       Barbara Borzymowska



                Patrząc na Azję - gdzie dochodzi do bestialskich procesów uboju psów i kotów – wielu z nas żyje w naiwnym przeświadczeniu, że Polska może się pochwalić uregulowanymi przepisami związanymi z humanitarnym traktowaniem zwierząt. Ciekawe, ilu z nas wie, że Polska jest jednym z czołowych uczestników handlu cierpieniem… koni.
                Jeszcze dziesięć lat temu w naszym kraju żyło milion koni, teraz liczba ta zmniejszyła się pięciuset tysięcy…
                W Polsce ze względów kulturowych nie jada się koniny, jednak w państwach takich jak np. Włochy zapotrzebowanie na końskie mięso jest ogromne. Włosi potrzebują koni – my je im dostarczamy. I nie byłoby z tego powodu wielkiej afery, gdyby nie to, że zanim zwierzęta trafią na talerze, muszą przeżyć piekło, o jakim nawet nam się nie śni… Fundacja Viva! opublikowała w Internecie raport, w którym czytamy o udowodnionych przypadkach nieludzkiego traktowania koni i nagminnego łamania prawa, a przede wszystkim – zasad moralności.
                Historia może mieć swój początek na targach końskich (np. Wstępy – czyli największe końskie targi w Europie, organizowane każdego roku w Skaryszewie). Właściciel sprzedaje zwierzę zagranicznemu nabywcy, ochoczo pomaga mu również wepchnąć przerażonego konia po przegnitej rampie do niezbyt perswazyjnie wyglądającej przyczepy. Do pojazdu trafia około dziesięciu innych „towarów”; nieważne, jakiej maści, jakiej rasy, w jakim wieku i w jakiej kondycji – klient kupuje tyle zwierząt, ile uda się upchnąć w ciężarówce.
                Konie są przerażone… Znalazły się w nieznanym, brudnym pomieszczeniu, daleko od swojej stajni, od znanych ludzi i zwierząt. Nie mają możliwości ruchu, nerwowo popychają się nawzajem. Nie wiedzą, że zamknięcie ich w tej obskurnej przyczepie to jedynie prolog do dramatu, jaki czeka je w następnych dniach…
                Podróż może trwać wiele dni, a jej cel znajduje się wiele setek kilometrów dalej. Przez ten czas konie nie dostają wystarczającej ilości pożywienia i wody, postoje i odpoczynek trwają zdecydowanie za krótko. W wyniku stresu wiele osobników zachowuje się agresywnie – dochodzi do walk, w skutek których słabsze zwierzęta mogą zostać ciężko ranne. Podczas zakrętu te najbardziej osłabione tracą równowagę i upadają. Być może już nigdy nie wstaną… Są tratowane przez swoich przerażonych towarzyszy i odnoszą poważne obrażenia.
                Kiedy przychodzi czas na krótki postój, sytuacja wcale nie ulega znaczącej poprawie… Kierowca brutalnie wyprowadza zwierzęta. Jeżeli te – z powodu przerażenia bądź wycieńczenia – nie chcą iść, są kopane i bite. Jeżeli któryś upadnie i nie ma siły wstać, może być nawet porażony prądem, aby z piekielnego bólu mimo wszystko się podniósł.
                Jedzenie podane (oczywiście w śmiesznie małej ilości) przez pracownika to słoma kiepskiej jakości, posiekana bardzo drobno tak, aby zmieściła się w otworach wentylacyjnych przyczepy. Nie wszystkie konie uzyskają dostęp do tego skromnego posiłku – niektóre będą musiały cierpliwie znosić głód przez resztę podróży.
                Otwory wentylacyjne, które mogłyby kojarzyć się z pożywieniem, okazują się dla niektórych koni zgubą. Znany jest przypadek, że kiedy jedno ze zwierząt z takiego transportu zaklinowało w tamtym miejscu nogę – nie mogąc jej wyswobodzić – pracownik po prostu ją odrąbał, po czym pognał okaleczonego osobnika dalej.
                I po co to wszystko? Po to, żeby konie – te które w ogóle przeżyją transport – zostały przewiezione do rzeźni, zabite i podane w restauracji, albo zapakowane i położone na półce w supermarkecie. Tutaj historia polskiego „kasztana”, który niegdyś wiernie służył człowiekowi, dobiega końca…
                Tego nie da się zapakować w słowa. Już silniej oddziałują zdjęcia i materiały filmowe. Mam nadzieję, że kiedy wpiszecie w grafice Google albo na YouTube hasło „Konie na rzeź” i nieco ochłoniecie po zapoznaniu się z czymś tak drastycznym, pofatygujecie się i podpiszecie tę petycję:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz