Mięsożercy – ci nigdy
niezastanawiający się, czym był przedtem ich obiad – najczęściej traktują
wegetarianizm jako obiekt drwin. Pukają się w czoło, kiedy się im powie, że dla
tego smacznego schaboszczaka musiała zginąć świnia. Czemu? No przecież to
prawda, że musiała. Przecież nie biega sobie teraz radośnie uszczuplona o ten
nasz kotlecik i nie cieszy się życiem jak przedtem. Ale to tylko świnia. Uwaga,
uwaga! Słowo klucz – tylko. Tylko ją trzymali przez całe
jej życie w ciasnej klatce, w której nawet nie mogła się obrócić. Tylko
zrobiono z niej maszynę do rodzenia prosiąt, żeby produkcja była bardziej „owocna”.
Tylko cierpiała na różne schorzenia. Tylko faszerowano ją antybiotykami. Tylko
ją zarżnęli. A my – tylko ją zjemy. Tylko i nic poza tym.
Wegetarianie
w zaskakujący dla mięsożerców sposób skalę tylko wyolbrzymiają do aż.
I chwała im za to! Jeżeli chcą i mogą żyć bez mięsa, to niech żyją. A co
wam, mięsożercom, do tego? Niech zgadnę – irytuje was mówienie, że jedząc w KFC,
zabijacie. Pewnie uważacie to za wtykanie nosa do nie swojego talerza. Nie oszukujmy
się – próbujecie jedynie ostrożnie obejść fakty i wyrzec się niechlubnego miana
„mordercy zwierząt”. I zawzięcie utrzymujecie przy swoim, że kochacie
zwierzęta, bo codziennie karmicie i wyprowadzacie swoje psy. Błąd logiczny – skoro psy, to psy, a
uogólnienie do zwierząt jest drobnym kłamstewkiem. Ale że – jak to się mówi –
diabeł tkwi w szczegółach, to oszukujecie i siebie, i cały świat. Gdyby (rany,
jak ja lubię gdybać) wszyscy ludzie na świecie z dnia na dzień wyrzekli się
swojej mięsożernej natury, chów przemysłowy zwierząt stałby się wspomnieniem i
nie musielibyście rżnąć głupa przed sobą i swoimi kotami czy psami, które – jak
twierdzicie – kochacie.
Inna sprawa, jeśli ktoś –
najprościej mówiąc – boi się odejść od jedzenia mięsa. Tak, tak, czasem – jeśli nie
często – chodzi o strach. Pamiętamy wskazujący palec rodzica w górze i mrożącą
krew w żyłach przestrogę: „Jedz mięso, jedz, bo nabawisz się jakichś choróbsk –
choćby anemii”. Dziecko nie ma bladego pojęcia, czym jest owa anemia, ale z
tonu głosu rodzica wnioskuje, że to nic fajnego, więc bez dyskusji pałaszuje
panierowane skrzydełko kurczaka. Głowę dam, że nasi dziadkowie recytowali swoim
pociechom tę samą śpiewkę. Na szczęście (no nie zawsze, ale w tym przypadku to
chyba na szczęście) nasze pokolenie ma pod ręką Internet, wstukujemy w Google
hasło „wegetarianizm” i dowiadujemy się, że X lat temu rodzice zrobili sobie z
nas – no po naszemu mówiąc – jaja, chociaż na 99,9% możemy być pewni, że po
prostu byli tak samo „nieuświadomieni” jak my. Powtarzam – nie mam w zwyczaju „nawracać”
mięsożernych, ale – w intencji wyedukowania paru czytelników – zapraszam tutaj:
Wyedukowani mogą z czystym sumieniem wypowiadać się na temat
diety wegetariańskiej. Ci niewyedukowani teoretycznie też, ale nie sądzę, żeby
któryś wegetarianin zechciał analizować wyssane z palca bzdury odpornego na
wiedzę mięsożercy.
Więc
tak – wóz albo przewóz. Trzy warianty:
A. jesteś wegetarianinem (i faktycznie nie zabijasz – czy to
czynnie, czy biernie – zwierząt)
B. jesteś mięsożercą (godzisz się ze swoją naturą i nie
zaprzeczasz, że twój kotlecik był świnią, która przedtem sporo się wycierpiała)
C. jesteś żałosnym hipokrytą (podczas wizyty w McDonaldzie
mówisz: „Mmm… przepyszny ten hamburger!”, utrzymujesz, że kochasz /wszystkie/
zwierzęta i umywasz ręce od tego, co się dzieje za ścianami rzeźni).
Oklaski dla wegetarian i mięsożerców grupy B.! Grupie C –
głośne „Buuuuuuuuuu!”.
to naprawdę mądre słowa !
OdpowiedzUsuńMega *_____*
OdpowiedzUsuń